To jest to...

       Są w życiu takie chwile, kiedy doświadczamy pewnego zjawiska potwierdzającego istnienie niepisanej relacji międzyludzkiej która nadaje sens wszystkiemu. Pewnego dnia, podczas zimowego wyjazdu w góry , skuszony propozycją nauki jazdy na nartach, miałem okazję przyjąć kilkakrotnie komunikat w jaki sposób powinno się podchodzić do spraw. Zwłaszcza gdy chodzi o czynności nazywane powszechnie ekstremalnymi.
       Miało to miejsce na stoku podczas drugiego dnia podejmowanej przeze mnie próby opanowania sztuki utrzymania równowagi na deskach śmigających po przepięknie lśniącym w słońcu puchu. W chwili obejmowania wzrokiem coraz bardziej stromych zboczy uświadomiłem sobie, że ci co starają się w odpowiednim momencie przekazać jak najwięcej wiedzy, wykonują swoją robotę perfekcyjnie. Potwierdzenie przyszło natychmiast, kiedy moi przyjaciele widząc skupienie na mojej twarzy, przejęcie z jakim słuchałem i próbowałem bezzwłocznie nauczyć ciało i przygotować umysł do pracy. Potrafili poklepać wówczas po ramieniu wypowiadając jednocześnie słowa, które zawsze dodają otuchy „będzie dobrze”. Jednak najpierw trzeba przekonać siebie samego, że podejdzie się z dystansem do lęków i szacunkiem dla sprawy. Powoli udawało się to osiągać i z minuty na minutę jazda stawała się coraz bardziej przyjemna. Oczywiście zdarzały się drobne zachwiania, czego wyrazem było szybsze bicie serca. Pierwszym komunikatem jaki dotarł do mnie były słowa „odważnie Pan podchodzi do tematu ”. Stało się to w prozaicznym momencie, gdzie dialog można przeprowadzić z chwilą odpoczynku, zatem w kolejce do toalety. Niezwykle ważne miejsce podczas serii wrażeń i wysiłków. Człowiek który wypowiedział się, spoglądał na moje nieszczęsne spodnie dżinsowe. Mimo podkładów ocieplających rzeczywiście ryzykowne okrycie kończyn nie stanowiące dobrej ochrony przy upadkach. Zwróciło to moją uwagę, że ktoś spojrzał na ten aspekt nie znając drugiej osoby, ale w kwestii zachowania bezpieczeństwa i udanego pobytu na stoku przedstawił koronną ideę. Poczułem się jak totalny amator białych zabaw, jednak dało satysfakcję z bycia w gronie osób o już ogromnych umiejętnościach.
       Czas biegł dalej, wobec powyższego pora na kolejne wyzwania. Zmiana miejsca, wjazd na inny stok. Po osiągnięci półmetka, trzeba zdecydować jak dotrzeć we właściwe miejsce. Wybór padł na mały skrót. Jak powszechnie wiadomo, skrócenie drogi nie zawsze idzie w parze z jej komfortem. Tak też się stało. Zbocze zaczynające się pozornie łagodnie, zamienia się w czerwony szlak w dodatku z nienajlepszym podłożem. Mnóstwo muld, które zaczynały działać ciekawie na mięśnie nóg. Z uwagi na bardzo małe doświadczenie i niekorzystny układ długości nart , postanowiłem zwiększyć ostrożność. Robiło się ciekawie, kiedy czułem coraz większe zaparowanie gogli i rosnącą temperaturę czapki. Jeden zygzak, drugi, trzeci, zatrzymać się coraz trudniej. Co chwilę wędrowałem pod siatkę zabezpieczającą i z oddechem przypominającym parowóz. Obok przemykają szybcy, zdolni i czasem z wrażeniem zjedzonego rozumu. Akcja trwa , w głowie jak w jakimś dramacie coraz częściej pojawia się pytanie: Co dalej?... Kolejny zygzak i ląduję poza wyżej wspomnianą siatką. Ciekawostka, ze stoku wypada się w nie ubity śnieg, gdzie ręce wpadają prawie po ramię, a z wrażenia nie ma się siły na pokonanie grawitacji. Dziwne, śmieszne i zarazem niebezpieczne. Co znaczy słabość i nieporadność ludzka. W dżinsach, które za chwilę namokną, śnieg za koszulą i niekończące się wrażenie że się utknęło. Zaplątane buty w siatkę. Z chwilą kiedy przychodzi szansa na wydostanie się z potrzasku, nadjeżdża inna osoba , na pewno turysta, zadaje mi pytanie: „Czy nic mi się nie stało?”. Nie spuścił ze mnie wzroku do momentu gdy dałem odpowiedź, że jest ok., jestem cały, powoli się wydostane. Kolejny przypadek troski, który udowodnił szacunek dla zdarzenia. Poczułem się wówczas znacznie pewniej, wywołało uśmiech na twarzy i śmiech w duszy, że krzywo cała sztuka mi idzie. Ogarnąwszy się z opresji, odpiąłem narty i zszedłem na dół, bo dystans już nie był duży. Trochę patrzyli na mnie przyjaciele, co się stało, robiąc nawet zdjęcie w pełnej krasie z nartami na ramieniu i niemałym zdziwieniem. Docierając pod kolejny wyciąg zauważyłem, że nawet nie zarejestrowałem dzwoniącego i wibrującego telefonu. Szok. To jest jednak żywioł. Dostałem kolejny komunikat wraz ze słowami: „Wszystko ok.?. Dobrze, że nic Ci nie jest. Dobrze zrobiłeś.” Na duszy zrobiło mi się lżej, że nie jest tak krzywo, jak myślałem. Po prostu respekt i gloria świadomości. Z dużą ilością potu na czole nie na darmo wylanym.
       Dalsze emocje już były bardziej przyjemne , spokojne, pozwalały doskonalić technikę jazdy, z czego byłem bardzo zadowolony. Po pewnym czasie, w tym samym miejscu, na skrócie, niestety ktoś upadł niefortunnie. Wezwano pomoc i na sygnale zabrano poszkodowanego. Stwierdziłem, że pokora we własnym wykonaniu okazała się skutecznym rozwiązaniem. Ostatnie szusy i powrót do bazy. Po dotarciu na miejsce, ochłonięciu z emocji i zasileniu organizmu usłyszałem takie słowa: „Dziś możemy mianować bohaterem Pitera, jak na pierwsze zdobycze wiedzy i ekstremalne warunki, nie dał sobie zrobić krzywdy, pomijając jego dżiny”. Śmiech na sali, ale w takim znaczeniu że decyzji nie powstydziłby się żaden z nich, nawet najlepiej jeżdżący. To było piękne zakończenie dnia zwłaszcza, iż przede mną następne pełne równie intensywnej nauki. Wiedząc jednak o szacunku dla tematu, nie miałem oporów by kontynuować. Było dobrze, spotykałem inne osoby, które nawiązywały rozmowy o całym śnieżnym szaleństwie.
       Życzliwość przychodziła z zupełnie niepozornych zdarzeń. Są ludzie widzący wiele, umiejący przekazać coś bardzo pozytywnego. Moi drodzy, mimo kiepskich zjawisk społecznych w różnych miejscach na świecie, są te które nadają sens życiu. Czytajcie zatem zjawiska, bo w nich są odpowiedzi na nurtujące nas często pytania.


klem