Epistoły

       Bruk na zmianę z kostką, kostka na zmianę z brukiem. Tak rysował się tego wieczoru obraz drogi stóp, które przemierzały spontanicznie w poszukiwaniu smaku kultury krakowskiego rynku. Dobiegające szepty, tudzież okrzyki zadowolonych turystów sprawiały wrażenie przenoszącej nas nad życiowym zgiełkiem siły.
       Wspomagana trafioną wdzięcznie pogodą tego miejsca, zaprowadziła w podziemia tętniącej życiem kultury. Od razu odczuwalne pragnienie pochłaniana każdego skrawka powietrza, słowa, jakiegokolwiek dźwięku, zdjęć wszechobecnych. Kierując się w głąb wyspy swobodnego myślenia napotykamy bar, który pozornie przypomina tradycyjny. Jednak po małej chwili zza lady wyłania się średniej brody, dość wysoki jegomość z oczami wyraźnie płynącymi z wiatrem tegoż miejsca. Zanim nasze usta wypowiedziały zamówienie klasycznego napoju, ów osobnik wydobył pierwszy falę myśli pozostając w subtelnej fazie skupienia na klientach. „Czego sobie Państwo życząąąąąą? Zaciągnął końcówkę frazy jakby coś wpływało na jego stan poza być może niewielkim zmęczeniem. „Zauważam niezdecydowaaanie...” kontynuował zwolnione tempo wyrazu. „Zapraszam zatem do pomieszczenia po leeewej, odbędzie się tam koncert jazzooowy, zaraz po godzinie dziewiętnaaaastej. W innej Sali możecie usłyszeć występy kabaretooowe, które jak sąąąadzę doprowaaadzą do właściwej reakcjiii…” Na razie pan się nie uśmiechał, jedynie obserwował nasza reakcję. W pewnej chwili Katarzyna zapytała wprost: Czy możemy się napić piwa? Stanowczo i z uśmiechem przebiła monolog rozmówcy, który w tym czasie żonglował ściereczką wycierając szklane, świeżo umyte naczynie. „ Ależ oczywiścieee, czyym mogę słuużyć? Z marszu wskazaliśmy naszą potrzebę i ofiarowując banknot. „Już się robiii. Ooo idzie do mnie kobietaaaa, ciekawe czego chce?... W dodatku idzie z pieniędzmi, czy to dobrze czy źle?...” Moje usta tym razem wypowiedziały: „Tajemnicza…” Patrzymy dalej na rozwijającą się scenę, nie przypominającej żadnej znanej sztuki, jednak wyglądająca jak świadomie napisana, choć taka nie była. Kobieta, czyli kelnerka z uśmiechem pyta naszego bohatera: „ Masz rozmienić stówę?” Na to on: „A więc interes sprowadzaaa, co ja mogę zrobić, mogę zrobić jej półkę, moożee się przydaaa…” Na co kobieta: „Wariat!” - śmiejąc się odeszła na zaplecze. Po tym małym epizodzie pan powrócił do rzeczywistości i ze znanym nam już wdziękiem zapowiedział: „ Już nalewam Panuu, a grzańca przyyynioosę do stolikaaa... Ja przepraszam Państwa za moje epistołyyy, nie wiem co mnie naszłooo…” Odpowiedziałem wówczas bez namysłu: „Nie ma sprawy, to bardzo ciekawe”. Jegomość uśmiechnął się wreszcie, aczkolwiek bardzo skromnie. Podał doskonale nalane piwo przed moje oblicze i z tym zakończeniem udaliśmy się w poszukiwaniu wolnych miejsc. Pod filarem zapełnionym klimatem teatru sceny plastycznej, usiedliśmy .
       Patrząc na siebie, Katarzyna zobaczyła w oczach, iż zaciekawienie moje i delektowanie się atmosferą instalacji przybiera wymiar zachwytu. Stwierdziła z uśmiechem, że chyba mi się podoba… Zaznaczyłem werbalnie podziękowanie za chwilę, którą mnie obdarzyła kierując pielgrzyma kultury w obszar unikalnej "wysepki w morzu bestialstwa…" - fragment sentencji dostrzeżony w momencie patrzenia na tablicę powieszoną nad wejściem do sali jazzowego spotkania. Przez kilka dłuższych chwil patrzyliśmy na siebie nie mówiąc nic. Uśmiech, spojrzenie, posłany całus. Gwar rozmów, który nie był głośny, jedynie dobrze słyszalny z racji akustyki pomieszczenia, wprowadził w klimat niemal fizycznego obcowania z postaciami ze zdjęć, na deskach sceny z przepięknym przedwojennym krzesłem. Dym z papierosa na czarnobiałej fotografii przyciągał jak najlepszy obraz w galerii. Niesamowite, że tak nie wiele potrzeba aby przeżywać obecność ducha sztuki przez duże „S”.
       Instalacje będące na każdej wolnej przestrzeni ściennej, kawałku murku, mini gzymsu ujawniały wolność i poczucie totalnej ekspresji autorów. Tematy mieszały się czasem jakby tłumaczyły obecność paradoksów w życiu każdego z nas. Myśli w postaci przedmiotów, materializacja wyobraźni, namacalny dowód przebogatej interpretacji świata. Podróż oczu nie miała końca.
       Zakończywszy konsumpcję, udaliśmy się do wyjścia dziękując za wspaniałą obsługę. Oboje mieliśmy wrażenie, że czas tak szybko pobiegnie, iż zanim się obejrzymy, trafimy dokładnie tam. Niewykluczone, że tym razem smak piwa uzupełni nam ocean dźwięków przewidzianego na ten moment koncertu. Żegnając pan miły odpowiedział: „Dziękujęęę równieżżżż..” - zakończył swój występ obywatel od epistoł.
       Wieczór powoli dobiegał końca, udaliśmy się w drogę powrotną do domu z pozostającym na ustach wrażeniem, że na sto procent zaliczamy pobyt do tych właściwych, udanych… Czy odgadujecie drodzy czytelnicy, jakiego przybytku udało nam się zasmakować? Piwnica… To na pewno.


klem